sobota, 27 lipca 2013

Day 4 - "Little Help"

Notki miało dzisiaj nie być z powodu okropnego upału i przegrzewającego się kompa, ale skoro jednak udało mi się coś napisać, to wrzucam tu w takiej długości w jakiej jest. Cóż. Nie spodziewajcie się, że za każdym razem będę wrzucała dla Was dłuuuugie długie oneshoty, bo nie zawsze mam na to czas. Dlatego czasem pozostawię Was z takimi historyjkami. W każdym razie... ENJOY! <3
PS. Napisane dzięki #sassywriting u DJ Burakku. <3

~~~~~

Przyglądałem mu się przez chwilę i nie wiedziałem, czy jego sposób układania dokumentów tak na mnie działał, czy to może miało jakiś związek z tym, że dziwnym trafem wypinał się idealnie w moją stronę. Wzrokiem mogłem badać jego idealnie opięty przez czarne, obcisłe jeansy tyłek, wyobrażając sobie moje własne dłonie, które łapałyby za niego bez żadnego cienia wstydu. O tak...

- Fuck... - Baekhyun przeklął cicho pod nosem, a ja odruchowo uśmiechnąłem się od ucha do ucha. Co prawda pracował u mnie ledwo od tygodnia, ale ja już zdążyłem zakochać się w sposobie, w jakim przekleństwa wydostawały się z jego ust.

- Pomogę panu, panie Byun - zaproponowałem w końcu i podniosłem się ze swojego dużego, skórzanego fotela szefa. Kupiłem go jakiś miesiąc temu. Tak, był jednym z moich najlepszych inwestycji, zdecydowanie.

Mój asystent spojrzał na mnie przez ramię. Wyglądał na zaskoczonego, co też nie umknęło mojej wyczulonej na pewne szczegóły uwadze. Ciągle jeszcze nie przyzwyczaił się do swojego nowego stanowiska, a ja doskonale zdawałem sobie z tego sprawę.

- Och, nie, nie, panie Park, nie trzeba, poradzę sobie... - powiedział nieco niepewnie i od razu wrócił do nieudolnego segregowania papierów. Miał przy tym taką minę, że byłem pewien co do jego myśli. "Spierdalaj, kurwa, sam sobie poradzę, Park Chanyeol, nie mów mi co mam robić, szmato, kurwa mać" - była to wiązanka, którą słyszałem już nie raz, choć on był w stu procentach pewien, że ja nie miałem pojęcia o tych wszystkich słowach, które kierował pod moim adresem. A robił to za każdym razem, kiedy się do niego odezwałem. Bawiło mnie to, nie mogłem zaprzeczyć.

- Panie Byun, zabiera się pan do tego okropnie nieprofesjonalnie i niezręcznie. Jeśli chce pan z łatwością przerzucać wszystkie te stosy kartek, nie martwiąc się o to, że jakieś się ze sobą skleją i pan nie zauważy, wystarczy że złapie pan za cały stos po rogach, podniesie i wygnie, wpuszczając powietrze. Mam to panu pokazać, czy moje słowa są dla pana wystarczająco jasne?

- Nie, nie, ja rozumiem... rozumiem, poradzę sobie - wydukał, a przez jego myśli od razu przesunęła się wiązanka przekleństw.

Westchnąłem ciężko i już nie zwracając uwagi na jego protesty, podszedłem bliżej.

- Chuja rozumiesz, Baekhyun - mruknąłem i wyrwałem mu stosik kartek, żeby podnieść go i wygiąć, robiąc w ten sposób przestrzeń między pojedynczymi kawałkami papieru.

Niższy ode mnie chłopak wpatrywał się w moje ręce przez dłuższą chwilę z otwartymi ustami. Musiałem przyznać, że wyglądało to naprawdę zabawnie, ale nie byłem pewien, co tak naprawdę tak mocno go zszokowało. Nie wiem... Może to, że wyrywając mu kartki, musnąłem palcami jego nadgarstek? Czy może to, że podchodząc bliżej, zwyczajnie klepnąłem go w tyłek?

piątek, 26 lipca 2013

Day 3 - "Hands"

Tao był typem naprawdę tajemniczego człowieka. Nikt tak naprawdę nigdy nie był w stanie stwierdzić, o czym w danym momencie myślał, jak się czuł... jedno było pewne zawsze: Tao w sumie zawsze był głodny. Czasem denerwowało mnie to, kiedy z impetem wpadał do naszego pokoju, rzucał plecakiem pod ścianę, włączał głośną muzykę i zaczynał jeść jakiegoś sytego hamburgera z budki, która mieściła się, jak mniemam, gdzieś przed naszym domem. Denerwowało mnie to, bo zawsze mnie w ten sposób budził, a dodatkowy zapach pysznego jedzenia sprawiał, że o mało nie skręcałem się w sobie i nie topiłem w ślinie. Całe szczęście, Tao zawsze mnie zauważał i nie pozwalał mi cierpieć. Muszę przyznać, że sałatę do tych hamburgerów wsadzali dobrą. Nawet majonez był całkiem smaczny, o kotlecie już nie wspominając.

Był typem samotnika. Rzadko kiedy w naszym pokoju pojawiał się jakikolwiek z jego znajomych. Wolał siedzieć sam ze mną, czasem ćwiczył rap, nawet śpiewał w porywach. Lubiłem, kiedy to robił. Co prawda zawsze mnie tym budził, ale po pewnym czasie nauczyłem się odsypiać w nocy. Tao chyba był zadowolony z tego powodu. Przynajmniej nie hałasowałem w nocy. On miał cięższe życie ode mnie, potrzebował więcej snu. W każdym razie, naprawdę rzadko przychodzili do niego znajomi. On sam też nie wychodził zbyt często. Oczywiście pomijając wyjścia do szkoły. Wiedziałem, że tego nie lubił, ale musiał to robić. Współczułem mu.

Spałem, kiedy w okolicach popołudnia, drzwi do naszego pokoju otworzyły się z hukiem, a do środka wesołym, skocznym krokiem wpadł mój wyrośnięty Chińczyk. Lubiłem nazywać go "moim". W końcu dobrze o mnie dbał, prawda...?

Uchyliłem jedno oko i wyprężyłem się leniwie, ziewając. Ze swojej kryjówki nie widziałem pokoju, lecz wystarczyła mi sekunda, żebym zorientował się, że oprócz naszej dwójki, w środku był jeszcze ktoś. Domyśliłem się, kiedy usłyszałem, jak Tao siada na lekko skrzypiącym krześle przy biurku, bo w tym samym momencie ktoś zamknął drzwi i zaczął iść przez cały pokój, powodując, że szafka, na której miałem swoją kryjówkę, lekko zadrżała. Ten ktoś był duży. Nie wiedziałem, czy powinienem się wychylać, czy nie, ale ostatecznie moja ciekawość zwyciężyła.

Powoli wysunąłem się na zewnątrz, starając się jednak pozostać niezauważonym. Tak jak sądziłem, Tao siedział na obrotowym krześle przy biurku i włączał laptopa stojącego na nim. Tuż przy nim natomiast, stał wysoki facet, którego widziałem chyba pierwszy raz w życiu. Stał do mnie tyłem, więc nie widziałem jego twarzy, ale byłem pewien, że skoro już ty był... to musiał być przystojny. Do tego miał włosy farbowane na blond. Wiedziałem, że Tao zawsze chciał takie mieć. Jego duża dłoń o okropnie długich palcach spoczywała na ramieniu mojego Chińczyka, zajętego wpisywaniem hasła do systemu. Przez myśl przeszło mi, jakie byłoby to uczucie, być miażdżonym przez takie wielkie łapska... szybko jednak wyrzuciłem to ze swojej głowy i aż się wzdrygnąłem, gdyż nie była to przyjemna wizja. Zrobiłem przy tym trochę hałasu... właściwie, to padłem bokiem na podłoże i podniosłem się szybko, ale to wystarczyło. Nieznajomy odwrócił się w moim kierunku i mogłem zobaczyć jego twarz w całej okazałości. Miał gęste brwi, co było pierwszym szczegółem, jaki dostrzegłem. Zaraz po nich, od razu zlustrowałem jego dziwnie wycięte usta. Przeszywał mnie wzrokiem przez kilka sekund, a ja nie ruszałem się z miejsca. Nie dlatego, że się bałem. Po prostu tak miałem. Byłem zaciewkawiony.

- Taozi... nie mówiłeś, że masz chomika - rozległ się w końcu głos nieznajomego. Aż podskoczyłem w miejscu. Jak można było mieć tak niski i głęboki głos w tym kraju?

- Ha...? - Tao odwrócił się i spojrzał na mnie niego nieco zdezorientowany. Sekundę później spojrzał na mnie. Nasze oczy spotkały się, a on uśmiechnął się przez to nieznacznie. - Ach, tak... wyleciało mi z głowy. Ma na imię Xiumin, ale mówię na niego Minnie, bo tak słodziej.

Przysiadłem na tylnych łapkach i przyciągając przednie do siebie, zacząłem z jeszcze większą uwagą wpatrywać się w zmieniający się wyraz twarzy obcego faceta. Wcześniej bowiem wyglądał, jakby miał roześmiać się na mój widok, jednak teraz wydawał mi się... zafascynowany?

- Minnie... - powtórzył. Moje imię w jego ustach brzmiało zabawnie. - Mogę go potrzymać...?

Wstrzymałem na moment oddech, bo znów miałem w głowie wizję jego wielkich łap, zaciskających się na moim małym ciele.

- Jasne!

"Och, nie... co to, to nie!" pomyślałem, a kiedy mężczyzna zrobił jeden krok w moim kierunku, od razu odwróciłem się i wcisnąłem do mojej małej kryjówki, którą był drewniany domek w kącie klatki.

- Uhm... chyba się mnie boi...

"Oczywiście, że się boję, wielkoludzie!"

- Nie martw się, ja się ciebie nie boję.

Usłyszałem tylko skrzypnięcie krzesła, a potem cichy, jakby zadowolony pomruk blondyna. Domyśliłem się, że to jego pomruk, mój Tao tak nie mruczał... Zrobiło się dziwnie cicho. Byłem pewien, że Tao puści chociaż jakąś muzykę, ale nic takiego się nie stało. Pomyślałem, że może w takim razie powinienem pójść spać, ale kilka sekund później usłyszałem kilka dziwnych... mlaśnięć?

Wychyliłem się nieznacznie z domku, żeby zobaczyć co się dzieje i osłupiałem. CZY ONI SIĘ CAŁOWALI?! O NIE! Tego już było za wiele! Mój Tao przecież nigdy się nie całował! Nie z FACETEM!

Wybiegłem z domku i błyskawicznie wspiąłem się po kratkach na ściankę mojej klatki. Zacząłem gryźć jeden ze stalowych szczebli, żeby zwrócić na siebie uwagę. Zostałem jednak całkowicie zignorowany.

W końcu jednak ich pocałunek dobiegł końca. Odetchnąłem z ulgą. Nie na długo... Zobaczyłem niebezpieczny błysk w oczach nieznajomego faceta, a potem pod wpływem mocnego pchnięcia, mój Tao padł ciężko na łóżko. Zamrugałem zszokowany tym, co zobaczyłem. Blondyn od razu pochylił się nad nim i łapiąc go za biodro, przewrócił go na brzuch. Mogłem zobaczyć zaskoczenie malujące się na twarzy Chińczyka. Jednak... oprócz zaskoczenia, widziałem też podekscytowanie. Postanowiłem zatem siedzieć cicho. Posłusznie zszedłem z kratek, usiadłem przy wejściu do mojej kryjówki i wpatrzyłem się w nich. Co innego mogłem zrobić? Byłem tylko głupim chomikiem... do tego głodnym.

Po kilku chwilach zdołałem się w końcu dowiedzieć, jak na imię miał ten dziwny, wysoki nieznajomy. Miał bardzo ładne imię, nie powiem, że nie. Yi Fan. Wu Yi Fan. Miał też kilka przezwisk, takich jak Kris czy Benny... Tao mówił coś o jeszcze jakiś innych imionach, ale Yi Fan ze śmiechem mruczał, żeby o nich nie myślał i je zapomniał. Nie wiem, jak można zapomnieć czyjeś imiona...? Przecież to część tej osoby! Ja ciągle pamiętałem, że na samym początku nosiłem imię Suho. Nazwała mnie tak młodsza siostra Tao, ale się mną nie zajmowała, więc mój Chińczyk mnie zabrał. Byłem szczęśliwy.

Nie wiem kiedy cała akcja na łóżku rozwinęła się do tego stopnia, że w kółko wypowiadane imię blondyna, zaczęło przeradzać się w krzyki. Może przysnąłem na chwilę? Nie wiem. Ale już od tamtej pory przyglądałem się im uważniej.

Tao leżał na łóżku, przygnieciony do materaca całym ciężarem ciała wyższego mężczyzny. Jego palce z całych sił zaciskały się na szczeblach stalowego wezgłowia, a mocno zarumieniona twarz wciskała się w dużą, miękką poduszkę, na której sam czasem lubiłem spać, kiedy Tao mi pozwalał. Yi Fan przylegał do jego pleców, poruszając się płynnie i co chwila obdarowując kark chłopaka namiętnymi i drapieżnymi pocałunkami. Jego biodra były jak zaprogramowane. Jedynie ciężki oddech zdradzał wysiłek, jakiemu się poddawał. Jedną ręką wspierał się o poduszkę tuż przy twarzy Tao, a drugą zaciskał na wezgłowiu, zaraz obok jego mniejszej dłoni. Warczał coś pod nosem, ale nie rozumiałem za bardzo. To chyba nie był chiński...

***

Usiadłem zaraz przy kratkach mojej klatki i zwinąłem się w kłębek, wyraźnie naburmuszony, o ile mogłem wyglądać na naburmuszonego. Od godziny nikt nie zwracał na mnie uwagi. Te dwa gołąbeczki najpierw kitrasiły się w łóżku, a potem wylegiwały się jak gdyby nigdy nic, stawiając mnie i moje potrzeby na drugi plan. Początkowo nawet chciałem znów zwrócić na siebie ich uwagę, ale ostatecznie poddałem się i siedziałem tak w milczeniu jak oni.

- Hej, Taozi... Twój chomik chyba jest głodny...

- To nakarm go. Marchewka jest na biurku.

Uniosłem nieco wzrok i potrząsnąłem łebkiem. Czyżby jednak zwrócili na mnie uwagę. Spojrzałem automatycznie na wysokiego blondyna, który leniwie zaczął wychodzić z łóżka i zmierzać w stronę biurka, na którym leżała moja ulubiona marchewka, kupowana zawsze przez mamę Tao na targu.

- Ta?

"Oczywiście, że ta, Idioto..."

Tao jedynie pokiwał głową, a Yi Fan zadowolony z siebie podszedł bliżej mojej klatki. I choć wcześniej uciekałem przed jego wielkimi łapami, tym razem już tego nie zrobiłem. Miałem bowiem pewność, że nie są to ręce stworzone do zadawania bólu.

Były to duże, ciepłe dłonie, o nieziemsko długich palcach, które ścierały zbłąkane łzy, masowały obolałe miejsca, dawały poczucie bezpieczeństwa i sprawiały przyjemność, a co najważniejsze: Tao się ich nie bał. Więc czemu ja miałbym...?

czwartek, 25 lipca 2013

Day 2 - "Fits Him"

Jak zwykle przed rozpoczęciem zajęć w klasie było niesamowicie głośno. To zabawne, jak bardzo głośni potrafili być nastolatkowie o tak wczesnej godzinie. Siedzący w przedostatniej ławce pod ścianą Sehun nie potrafił tego zrozumieć. Zawsze pojawiał się w szkole nieco wcześniej od innych, gdyż z dojazdem tutaj zawsze miał lekki problem. Wstawał wcześniej od pozostałych, przez co też spał mniej. Jednak nie wiele mniej od tych roześmianych dzieciaków pod tablicą. Ledwo kilkanaście minut. Naprawdę? Kilkanaście minut snu dłużej potrafiło tak mocno ożywić człowieka? Nie wierzył w to. Strzelał, że kładli się spać przed dobranocką. To było jedyne wytłumaczenie tego, że byli wyspani.

Ławka zaraz przed nim ciągle pozostawała pusta. Było tak każdego dnia aż do ostatniej chwili. Chłopak, który zjawiał się w klasie równo z dzwonkiem, a czasem nawet chwilę po nim, ani trochę nie przejmował się czasem. Sehun chciał być taki jak on. Dość miał bycia wzorowym uczniem jak do tej pory. Nie chciał przez całe swoje szkolne życie być wywyższany przez nauczycieli. Z jednej strony to było naprawdę dobre dla jego przyszłości, ale z drugiej... miał już tego dość. Miał dość pasowania do wzorców narzuconych mu odgórnie. Nie chciał pasować. Nie do tych wszystkich pustych ludzi naokoło.

Głośny dzwonek ogłaszający rozpoczęcie lekcji sprawił, że ciągle nieco zaspany Sehun w końcu podniósł głowę z ławki i wyjął na blat jeden z kilku zeszytów, które nosił w niedużej torbie na ramię. Długopis jak zwykle schowany miał w kieszonce mundurka, tuż przy piersi. Był gotów do lekcji. Znużony rozejrzał się wokół. Kilka dziewczyn jak zwykle plotkujących o chłopakach ze szkoły dopiero rozsiadały się przy ławkach i śmiały się nieprzerwanie z jakiegoś, jak mniemał Sehun, wewnętrznego żarciku. Kilku chłopaków zafascynowanych nowym telefonem klasowego przewodniczącego co chwila wyrażało swoje zainteresowanie głośnymi och'ami i ach'ami. Dopiero kiedy drzwi do klasy otworzyły się, a do tak wszedł Tao, w pomieszczeni zrobiło się ciszej. Sehun nie wiedział dlaczego wszyscy zawsze milknęli, kiedy Tao przechodził obok. Może dlatego, że wyglądał jak seryjny morderca...? Wysoki chłopak o podkrążonych, czarnych oczach i wąskich ustach zręcznie wyminął kilka ławek po to, by usiąść zaraz naprzeciwko młodszego kolegi. Tak, Tao był starszy od Sehuna. A wszystko za sprawą tego, że w poprzednim roku zwyczajnie nie zdał do następnej klasy. A potem przeniósł się do Korei.

Zaspany nastolatek zmrużył lekko powieki i kiwnął leniwie głową, kiedy wysoki odwrócił się nieznacznie na krześle i posłał mu spojrzenie mające w swoim znaczeniu proste "hej". Przez chwilę wpatrywał się w tył jego głowy, a dopiero po tym, jak do klasy wszedł nauczyciel i od razu zwrócił uwagę na spokojnie siedzącego Tao, zdał sobie sprawę z tego, że coś się zmieniło. Zawsze czarne jak smoła włosy starszego zmieniły wygląd. Drastycznie. Teraz były przystrzyżone po bokach i z tyłu, a długa grzywka wyrastająca z samego czubka głowy miała ciemny, bordowy kolor. Tao wyglądał niesamowicie. Ale nauczyciel miał inne zdanie. Nie obyło się bez wyrzucenia chłopaka na dywanik do dyrektora. Sehun westchnął ciężko i pokręcił głową, wiedząc, że takie wizyty i tak nic nie dadzą. Po pierwsze: Tao nic sobie z tego nie zrobi, a po drugie... nawet nie zrozumie 50% z tego, co dyrektor będzie miał mu do powiedzenia. Powód? Tao był Chińczykiem. Trochę rozumiał, ale mało mówił. W sumie... zawsze mógł udawać, że nie rozumie nic.

Podczas kiedy jego starszy kolega z klasy już więcej się tego dnia w klasie nie pojawił, Sehun spędził cały dzień na rozmyślaniu o tym, jakim cudem Tao ciągle mógł chodzić do tej szkoły. Może rygor był tylko pozorny? Może tak naprawdę nie wyrzucano ze szkoły takich osób jak on? Może to wszystko było tylko po to, żeby straszyć uczniów chcących zmian? Nie wiedział. I nie sądził, żeby odpowiedź przyszła do niego sama.

Wychodził ze szkoły dwa razy wolniej niż jego znajomi. Wszyscy śpieszyli się na autobuy do domu, zamawiali taksówki albo szli na piechotę, a wszystko po to, żeby zdążyć na dobry, późny obiad. On sam nie miał po co się śpieszyć. Autobus miał za ponad godzinę, mama była w pracy do późnej nocy, z pysznym obiadem ani kolajcją nikt na niego nie czekał. Właśnie miał kierować się w stronę niedużej alejki niedaleko szkoły, gdzie w rzędzie ustawione były kawiarnie, piekarnie i cukiernie, gdy ktoś złapał go za ramię i zatrzymał.

Nie zdziwił się, kiedy odwracając głowę w bok, dostrzegł Tao.

- Gdzie idziesz? - zapytał wyższy. Jego głos, chrapliwy, ale dosyć wysoki jak na tak wielkiego chłopaka, wywołał na ustach Koreańczyka lekki uśmiech. Lubił, kiedy tamten starał się mówić w obcym dla siebie języku. To było zabawne.

- Na kawę - odpowiedział, lekko wzruszając ramionami. Tao cofnął rękę, na moment swój wzrok przenosząc na przechodzącą obok grupę dziewczyn.

- Moja kawa... lepsza - wydukał w końcu Chińczyk, a jego usta wykrzywiły się zadziornie.

Sehun doskonale znał ten uśmiech. Poprawiwszy torbę na ramieniu, skinął głową w stronę chłopaka. Starszy bez większego namysłu złapał chudy nadgarstek Sehuna w swoją dużą dłoń i pociągnął go w stronę mieszczących się niedaleko, wysokich apartamentowców.

***

Wyższy chłopak od dłuższego czasu wpatrywał się w profil siedzącego na kanapie kolegi z klasy. Sehun starał się nie zwracać na to najmniejszej uwagi. Swoje skupione spojrzenie wbijał w jeden z najnudniejszych artykułów na świecie. Długimi palcami gniótł lekko cienki papier codziennej gazety, której egzemplarze łatwo było znaleźć pod drzwiami do każdego domu. Odetchnął głęboko, kiedy zdał sobie sprawę, że Tao nie ustępuje.

- Nie wiem czy to dobry pomysł, Taozi... - mruknął nieco niepewnie i spojrzał na niego kątem oka.

Tao uśmiechnął się tylko i kiedy tylko dostrzegł wzrok młodszego na sobie, zamachnął się nieznacznie i rzucił mu na kolana nieduże pudełko. Sehun wziął je w swoje długie palce i obejrzał dokładnie. Nie często miał okazję trzymać w dłoniach rozjaśniacz do włosów. I nie często miał też szansę tego, by go użyć...

- Nie będą mi pasowały...

Chińczyk parsknął cicho i pokręcił głową. Spojrzał na niego ponownie, tym razem bardziej wymownie. Młodszy nie miał szans z tym spojrzeniem.

- No dobra... ale jak coś, to twoja wina.

W odpowiedzi zobaczył tylko lekkie wzruszenie ramionami. No tak, czego się spodziewał? Tao łamał zasady prawie codziennie. Jeden problem więcej chyba nie za bardzo by nim wstrząsnął.

***

Dochodziła pierwsza w nocy. Sehun nie krył zdziwienia w sobie, kiedy po wejściu do domu, nie zastał w nim mamy. Przez myśl przeszło mu, że mogła zostać w pracy nieco dłużej, ale zaraz po tym przypomniał sobie, że przecież miała umówione spotkanie biznesowe. Jasne... biznesowe. Nie wierzył jej. Kochał swoją mamę, ale czasem miał dość jej zmieniających się co tydzień nowych facetów.

Rzucił torbę pod drzwi do swojego pokoju. Jego powolne kroki od razu skierowały się w stronę łazienki. Powoli zapalił światło, wkroczył do niedużego, wyłożonego kafelkami pomieszczenia, zamknął drzwi tak cicho, jakby miał kogoś obudzić. To nic, że był sam...

Zatrzymał się przed dużym lustrem, które było tak samo wysokie jak ściana. Od podłogi po sufit. Sehun nigdy nie wiedział, po co jego mamie było takie ogromne lustro. Powoli rozpiął zamek od bluzy z kapturem, którą pożyczył mu Tao na powrót do domu. W nocy było przecież zimno. Nie spoglądając na swoje odbicie, zdjął bluzę, pozwalając jej opaść na czyste kafelki. Zaraz po niej, na podłogę osunęła się kamizelka od szkolnego mundurka, biała koszula, żółte spodnie. Dopiero wtedy podniósł wzrok i postanowił skorzystać z tego, że w lustrze widział całego siebie.

Z zachwytem wsunął obie dłonie w jasne, świeżo farbowane włosy. Były piękne... nie sądził, że Tao będzie potrafił wykrzesać z nich taki urok zwyczajną farbą. Pasowały mu. Pasowały do każdego, nawet najmniejszego fragmentu ciała Koreańczyka. Do każdego śladu po zębach, do każdego, nawet najmniejszego siniaka, do długich zadrapań, do czerwonych śladów po czyimś stalowym uścisku... Pasowały też do Tao.

On pasował do Tao.

Każdego dnia coraz bardziej.

środa, 24 lipca 2013

Day 1 - "Collection"

Znaczki pocztowe od zawsze cieszyły się sporym zainteresowaniem ze strony ludzi. Były unikatowe, im starsze tym lepsze, inne z każdego kraju. Niektóre za ledwo kilka groszy, inne natomiast za prawdziwe tysiące.

Pocztówki potrafiły przykuć uwagę nawet zwykłego śmiertelnika. Nie były to jedynie zwyczajne kolaże z nadmorskich miejscowości. Można było znaleźć mnóstwo wręcz bezcennych okazów, lecz koszt takich zazwyczaj przekraczał oszczędności przeciętnego mieszkańca Ziemi.

Minerały i kamienie szlachetne zdecydowanie nie były tanim hobby. Jedynym rozwiązaniem służącym zmniejszeniu kosztów było samodzielne szukanie wyjątkowych okazów. Niestety, to nie zawsze było opłacalne. Piękne okazy natomiast kosztowały sporo pieniędzy. Od zwyczajnych kryształów górskich wyrastających w niesamowite kształty, po prawdziwe rubiny, nawet diamenty... Wystawy zawsze były pełne cudów. Ciekawe, ile wysiłku albo pieniędzy kosztowały one swoich właścicieli...

Fotografia jest traktowana często jako sztuka. Co więc ze sprzętem, który do niej służy? Otóż zawsze posiadał on swoich zwolenników. Gabloty wypełnione mnóstwem modelów aparatów fotograficznych różnej maści były marzeniem nie jednej osoby. Podczas kiedy nowe aparaty często przekraczały ceny znośne dla normalnego człowieka, stare i zabytkowe modele również nie pozostawały tańsze. Jedynie okazje mogły zbawić potencjalnego kolekcjonera.

Samochody również miały swoich zwolenników na całym świecie. Zaczynając od pierwszych, trójkołowych pojazdów, poprzez old school'owe Mustangi, aż po najnowszego Mercedes-Benz W222. Z całą pewnością było to drogie hobby i potrafiło wykrzesać z człowieka ostatnie pieniądze, a nawet zadłużyć go na całe życie z powodu ciągle zaciąganych pożyczek.

Istniało jednak hobby, które kosztowało zdecydowanie więcej, niż te wszystkie razem wzięte. Kyungsoo posiadał takie hobby. Każdego dnia szukał odpowiednich okazów. Potrafił zrobić wszystko, żeby powiększyć swoją kolekcję o następne cuda, jakie zagorzale kolekcjonował. Nie przejmował się tym, że to kosztowało zdecydowanie zbyt wiele. Nie przejmował się dlatego, że on nie musiał za to niczym płacić. To nie on płacił. To posiadacze jego upragnionych okazów płacili. Życiem.

Pracował jako kelner. Każdego dnia spotykał na swojej drodze wielu ludzi. Ładniejszych i brzydszych. Tak naprawdę nigdy nie zwracał uwagi na wygląd klientów knajpy, w której pracował. Przed sobą miał tylko ich oczy. Oczy, które różniły się od siebie wieloma szczegółami - kolorem, układem plam na tęczówkach, wyrazem, wielkością, wadami. Nigdy się nie krępował, kiedy przychodziło mu patrzeć klientowi prosto w twarz. To zawsze jego rozmówca peszył się pierwszy. Kto by się nie peszył? Jego zacięty, tajemniczy wyraz twarzy i spojrzenie tych sporych jak na Koreańczyka oczu mogło doprowadzać normalnego człowieka do szaleństwa. Kyungsoo nigdy nie poznał osoby, która nie ugięłaby się pod jego spojrzeniem. Aż do momentu, w którym musiał zapytać o zamówienie niejakiego Park'a Chanyeol'a.

Było już dosyć późno. Do zamknięcia knajpy pozostało już tylko pół godziny, dlatego zdziwił się, kiedy tuż przed północą drzwi do lokalu uchyliły się i do środka wszedł wysoki mężczyzna o zmierzwionych, czarnych włosach i odstających uszach, które jako pierwsze zwróciły uwagę przesiadującego w kącie pomieszczenia Kyungsoo. Niechętnie podniósł się z siedzenia. Poprawiwszy białą koszulę, którą nosił ze zwykłej konieczności, ruszył w stronę nowego klienta. Widział go tu pierwszy raz, lecz był zbyt zmęczony, żeby zwracać na niego większą uwagę. Dopiero, kiedy znalazł się przy nim i melancholijnym głosem zapytał o zamówienie, jego ciekawość nagle sięgnęła zenitu.

Mężczyzna patrzył na niego nieco z dołu. Przeszywał go wzrokiem, jakby miał zamiar czytać jego myśli i wykorzystać to przeciwko niemu. Kyungsoo wtedy pierwszy raz poczuł niepokój.

- Ej... słyszysz mnie? Piwo. Zanotowałeś?

Chłopak podskoczył w miejscu, od razu spuszczając swój wzrok i szybko wpisując w notes kilka szlaczków, które prawdopodobnie miały oznaczać "piwo". Błyskawicznie odwrócił się na pięcie i zniknął za obrotowymi drzwiami, choć piwo oznaczało przecież jedynie podejście do baru i nalanie go do zwykłego kufla. Nie zwracając uwagi na spojrzenia swoich współpracowników, usiadł na krześle zaraz przy drzwiach i odetchnął głęboko.

Coś było nie tak.

***

Alkohol zawsze stanowił najlepszy sposób na rozluźnienie po ciężkim dniu, przyjemne zapomnienie przykrych rzeczy, czy chociażby zwykłe umilenie czasu. Niestety picie w samotności nie było tak przyjemne jak mogłoby być w czyimś towarzystwie. Chanyeol doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego po kilku dniach przychodzenia do tej samej knajpy późnym wieczorem... postanowił zaprosić dziwnego kelnera do siebie.

Kiedy pierwszy raz go zobaczył, miał wrażenie, że skądś zna spojrzenie, jakim obdarowywał go nieznajomy podczas zwyczajnego przyjmowania zamówienia. Jego oczy były duże, jego usta lekko rozchylone. Wydawał się być zamyślony, a jednak jego spojrzenie nie zdradzało żadnych oznak myślenia. A nawet nie zdradzało niczego innego. Było tak tajemnicze i puste za razem, że nie mógł wyrzucić go ze swojej głowy.

Nie zdziwił się, kiedy nieznajomy bez wahania przyjął jego propozycję wspólnego spotkania i wypicia kilku głębszych.

Otwierając przed nim drzwi, czuł się, jakby wpuszczał do domu największą zagadkę swojego życia, choć już wtedy wiedział o nim niemal wszystko. Wiedział jak się nazywa, gdzie mieszka, ile ma lat, co lubi, czego nie lubi, jak się czuje w najróżniejszych sytuacjach, gdzie lubi chodzić po pracy, gdzie jego stopa nigdy nie stanęła, gdzie nie ma zamiaru stanąć. Wiedział też, jakie ma hobby. I to kręciło go najbardziej.

- Czuj się jak u siebie. Kupiłem dla nas trochę piwa, ale jak chciałbyś czegoś innego, to mów. Wino i wódka zawsze się znajdą - zaśmiał się, wodząc wzrokiem po sylwetce niższego chłopaka. Tamten jedynie uśmiechnął się w odpowiedzi, odsłaniając swoje białe zęby i formując usta w charakterystyczne serce, które za każdym razem wywoływało w głowie Chanyeol'a burzę cudownych wizji.

- Będziemy tak siedzieć i pić całą noc? - głos młodszego rozbrzmiewał po całym mieszkaniu Park'a przyjemnym echem.

Chanyeol pokręcił głową i lekkim gestem wskazał mu wejście do salonu. Tam już czekało na nich mnóstwo przekąsek i alkoholu. Kyungsoo wyglądał przez chwilę na zaskoczonego, ale Chan szybko wyrzucił z głowy to wrażenie. On już po prostu miał taki wyraz twarzy na co dzień.

Alkohol, jedzenie i dobre towarzystwo. To najlepszy przepis na dobrą zabawę, nawet jeśli tym towarzystwem miał być jedynie młody kelner z knajpy mieszczącej się ulicę dalej. To zabawne, jak dwie całkiem obce sobie osoby mogą zbliżyć się do siebie przez zaledwie jeden wieczór. Takie sytuacje nie zdarzały się zbyt często. Nie im. To musiało być coś wyjątkowego...

***

Głowa wydawała mu się już za ciężka, za szybko poruszająca się, wyrwana spod kontroli. Odkładając czwartą, pustą już butelkę po piwie na stolik do kawy, śmiał się gardłowo z siedzącego obok Chanyeol'a, który sam nie potrafiąc powstrzymywać swoich napadów śmiechu, po prostu bił się po nogach i rzucał na wszystkie strony, jakby co najmniej wypalił wcześniej minimum grama trawy. Nie przeszkadzało mu to. Patrzył na niego z zaciekawieniem nawet teraz, kiedy alkohol już dawno uderzał mu do głowy ze zdwojoną siłą. Śledził każdą zmianę na jego twarzy, lecz największą uwagę jak zwykle skupiał na roześmianych, lekko przymrużonych oczach. Był pewien, że za brązowymi tęczówkami kryły się wady. Nie trudnym było dla niego zauważenie jasnych obwódek na białej gałce. Przezroczyste szkła kontaktowe mogły znaczyć tylko o wadzie. Nikt normalny nie nosi soczewek ot tak...

Nawet nie zauważył, kiedy śmiech starszego ustał, a jego twarz nabrała poważnego wyrazu.

- Jak mówiłem - zaczął swoim niskim głosem, co od razu przykuło uwagę Kyungsoo i wyrwało go z zamyślenia - nie będziemy tylko jeść i pić.

Chłopak pokręcił lekko głową z niezrozumieniem, ale nim zdążył zadać pytanie, Chanyeol podniósł się z kanapy i złapał go za nadgarstek, wręcz bezlitośnie ciągnąc go do góry, żeby wstał. Nie miał innego wyboru, zrobił to, oczywiście musząc wspierać się o stolik do kawy, żeby nieszczęśliwie nie upaść jak deska na podłogę.

- Czekaj, czy to nie za szybko...? - zapytał nieco niepewnie, kiedy zaciągnięty do sypialni nowego znajomego, zdał sobie sprawę, że coś idzie nie po jego myśli.

- Spokojnie, Kyungie, to nie to co myślisz - oznajmił o dziwo całkowicie spokojnie starszy. Pociągnął Kyungsoo mocniej za nadgarstek, żeby zatrzymać się przy sporej, wbudowanej w ścianę szafie. Wtedy odwrócił go do siebie przodem i lekko przyparł do drewnianych, rozsuwanych drzwi. - To co teraz zobaczysz może cię zaskoczyć... choć nie sądzę. Ufasz mi...?

- Ufam...

Nie zapytał o nic więcej. Nie było potrzeby. Odsunął Kyungsoo od drzwi do szafy, a potem jednym silnym pchnięciem po prostu ją otworzył. Początkowo jej wnętrze wyglądało zwyczajnie. Wiszące na wieszakach ubrania niezbyt wyróżniały się spośród ubrań, które Kyungsoo widywał na co dzień. Jednak kiedy Chan rozsunął je na boki, młodszy musiał wstrzymać oddech.

Nie wiedział, czy to co wtedy widział było prawdziwe... czy tylko wymyślone przez jego chory umysł. Nie wiedział, czy powinien się teraz bać, czy cieszyć.

Oniemiały, wyciągnął przed siebie dłoń, a długimi palcami kilka sekund później dotknął jednego z wielu małych słoiczków wypełnionych formaliną. Kilkadziesiąt par oczu zwróconych w jego stronę nie wykazywało żadnych oznak życia. Były piękne, choć widział je w półmroku, ze zbyt dużej odległości...

- O czym pomyślałeś, kiedy pierwszy raz mnie zobaczyłeś? - głos Chanyeol'a po raz kolejny sprowadził go na ziemię.

Zwrócił się powoli w jego stronę, trzymając w dłoniach słoiczek z parą niebieskich oczu. Nie były jednak całkiem niebieskie. Ich niebiańskie tęczówki posiadały skazę. Były nią żółte plamy wokół czarnej źrenicy. Jego usta wykrzywione były w delikatnym, tajemniczym uśmiechu.

- Że chciałbym mieć twoje oczy, Chanyeol.

- Ja też chciałbym mieć twoje, Kyungsoo...

Wtedy młody kelner po raz pierwszy poczuł na swoim karku czyjś oddech, po raz pierwszy zaczął się bać.

Rozpoczął się wyścig. Żaden z nich nie chciał płacić za hobby drugiego. Choć obaj mieli takie samo. Tak samo drogie. Tak samo piękne. Tak samo wyjątkowe.

wtorek, 23 lipca 2013

30 Day Writing Challenge!

Nie wiem co mnie do tego podkusiło, ale postanowiłam podjąć się tego wyzwania i przez 30 dni pisać nowe historie. To będzie ciekawe.
W każdym razie zaczynam już niebawem, może nawet tego samego dnia!
Fighting, Kiyo!